Wyżyna Zachodniowołyńska

Większość osób wie, że Wołyń od czasu zakończenia II wojny światowej znajduje się w Ukrainie. Znacznie mniej z nas zdaje sobie sprawę z tego, że pewna część tej krainy jest wciąż po polskiej stronie granicy. Chodzi o Wyżynę Zachodniowołyńską, w której skład w Polsce wchodzi Kotlina Hrubieszowska, Grzędę Horodelską i Grzędę Sokalską.

Wyżyna Zachodniowołyńska od północy graniczy z Polesiem Wołyńskim, a od zachodu z Wyżyną Lubelską i Roztoczem. Rzeźbę terenu wyróżnia równoleżnikowy układ wzniesień (są to grzędy) i obniżeń ( czyli padołów). Wysokości zaczynają się od 170 m n.p.m. w dolinie Bugu do powyżej 300 m w części południowej.

Jest to kraina rolnicza, czemu sprzyjają bardzo żyzne gleby czarnoziemne i brunatnoziemne.

Grzęda Sokalska – kraina drewnianych cerkwi cz. I

Grzęda Sokalska i Równina Bełzka – kraina drewnianych cerkwi cz. II

Wyżłów – opustoszała wieś przy granicy z Ukrainą

Kryłów – pozostałości zamku na wyspie na Bugu

Hrubieszów – Matka Boska Sokalska

Hrubieszów – cerkiew w stylu rosyjskim

Turkowice – zacieranie i odkrywanie historii

Wojsławice – uroda małego miasteczka

Top 10 – miejscowości

Top 10 – synagogi

Formalnie są wsią, ale trudno jest tak określać Wojsławice. Rozległy rynek z reprezentacyjnym ratuszem, zabytki czy zagospodarowanie przestrzeni publicznej podpowiadają nam raczej, że mamy do czynienia z miastem. A jednak nie! Używać więc będę określenia miejscowość.

Po niedzielnej mszy

W słoneczne niedzielne przedpołudnie życie skupia się w barokowym kościele. Po mszy są rozmowy, lody, napoje. Po chwili wszystko cichnie, mieszkańcy rozchodzą się do domów, auta odjeżdżają z parkingu, a w kościele zostaje tylko kilka osób. Takim rytmem żyją małe miejscowości. W południe pozwalają na spacer niemal pustymi uliczkami i kontemplację otoczenia w spokoju i ciszy.

Wojsławice są jedną z tych miejscowości na Lubelszczyźnie, w których po wydarzeniach wojennych i powojennych zachowały się ślady trzech kultur. Jest kościół katolicki, cerkiew i synagoga. Są też ślady dawnej zabudowy małomiasteczkowej – domy z podcieniami. 

Charakterystyczne domy podcieniowe w Rynku

Jeszcze w międzywojniu te podcienia wprowadzały do małych pomieszczeń handlowych i usługowych. Obecnie szyldów już prawie nie ma, ale są jeszcze mieszkańcy, pogodzeni w jakoś sposób z tym, że nie mają współczesnych wygód. Na stronie Teatru NN odnajduję stare zdjęcie tej zachowanej pierzei rynkowej i fragment opisu, który cytuję: „W 1860 roku Wojsławice liczyły 38 domów drewnianych. Drewniane domy podcieniowe w układzie kalenicowym istniały w Wojsławicach jeszcze w okresie międzywojennym. Znajdowały się w zachodniej i północnej pierzei rynku. Później zaczęto je stopniowo wyburzać i zastępować domami murowanymi. Do dziś przy zachodniej pierzei rynkowej częściowo zachowało się kilka drewnianych domów podcieniowych. Są to tzw. domy wąskofrontowe, pierwotnie utrzymane w układzie szczytowym, kryte dachami dwuspadowymi. Układ uległ zatarciu na skutek licznych odbudów miasta po pożarach”.

Rynek w Wojsławicach – zbiory Teatru NN

Na starym zdjęciu widzimy dawne małomiasteczkowe życie – stragany, furmanki zaprzężone w konie, sprzedających i kupujących ludzi, dzieci, no i oczywiście dachy domów podparte drewnianymi słupami. Tej rzeczywistości już nie ma, jest tylko jej ślad pozwalający tropić przeszłość. Rynek został wybrukowany, a uliczny handel zastąpiła Biedronka, na szczęście postawiona przy drodze wylotowej. Jednak przeszłości, barwnej tylko na czarno-białym zdjęciu, nie należy apoteozować. Był to czas biedy, chorób, małych perspektyw życiowych, braku wykształcenia i bardzo złego stanu sanitarnego.

Wizualizacja komputerowa Rynku w XVIII wieku

Wyidealizowana (może lepszym słowem będzie wypreparowana)  rekonstrukcja graficzna dawnych Wojsławic znajduje się pod linkami: https://sketchfab.com/3d-models/wojsawice-w-18-wiekuwojsawice-in-18th-century-817ed338024e4b37a29c1e22d8c71be5 oraz  Wojsławice w latach 30 XX wieku – 3D model by Grodzka Gate – NN Theatre Centre (@Brama_Grodzka) [2979aad] (sketchfab.com) – warto tam zajrzeć, bo widoki dają poglądowe wyobrażenie o lokalnej architekturze i układzie urbanistycznym.

Należy podkreślić, że zachodnia pierzeja Rynku w Wojsławicach jest jedynym na Lubelszczyźnie zachowanym przykładem dawnej zabudowy tego typu. Na osobne wyróżnienie zasługuje zamykający ją budynek pod numerem 59, określany jako dom szewca Fawki. Wiadomo, że został wybudowany w latach 20. ub. wieku. W Wojsławicach stoi opuszczony, natomiast w Lublinie, w Muzeum Wsi Lubelskiej, powstała jego replika. Nazwa domu ma korzenie przedwojenne. Mieszkała w nim wówczas rodzina żydowskiego szewca i handlarza skórami Fajwła Szylda (1900–1942), zwanego Fawką. Po II wojnie światowej drewniany budynek został przejęty przez państwo, potem sprywatyzowany. Kontrast pomiędzy zmęczonym oryginałem i jego lubelską współczesną kopią podpowiada, jak ciekawie i wartościowo mógłby wyglądać wojsławicki Rynek po rewitalizacji.

Podcieniowy dom przy Rynku 80 sąsiaduje z rzędem współczesnych budynków

Ciekawy, ponieważ prawie oryginalnie zachowany ślad dawnej zabudowy Wojsławic znajdziemy przy Rynku 80. Budynek stoi na krańcu południowej pierzei tuż przy rzędzie współczesnych szeregowców mieszkalnych. Jest przytłoczony mini i jakby tam niechciany. Od frontu zwraca uwagę podcieniem, które wspierają cztery otynkowane filary oraz dwuspadowym dachem z drewnianym szczytem. Całość z trudem dźwiga ciężkie eternitowe pokrycie, ale to właśnie ono chroni dom przed deszczami, wilgocią i ostateczną rujnacją. Na tyłach obejścia zachowała się ponadto stara, drewniana stodoła.

Osobliwością Wojsławic jest to, że Rynek obejmuje nie tylko główny plac wokół ratusza, ale także przyległe uliczki. W ten sposób przy Rynku stoi i barokowy kościół, i cerkiew, i synagoga.

Kościół pw. Św. Michała Archanioła powstał w późnym renesansie, ale cechy pierwotnego stylu zostały zatarte przez liczne przebudowy. Nieduża, jednonawowa świątynia ma przed fasadą dwie charakterystyczne przybudówki i szczyt zdobiony barokowymi załamaniami. Wewnątrz prezbiterium, nawa i dwie boczne kaplice mają charakter barokowy.  W ołtarzu głównym, który powstał po 1736 r. znajduje się rzeźba Chrystusa Ukrzyżowanego z XVII w, ponad nią obraz Chrystusa Miłosiernego z XIX w. i cztery rzeźby przedstawiające anioły.

W otoczeniu kościoła, obwiedzionego murem, znajduje się dzwonnica z XVIII w., a tuż obok, pod adresem Rynek 4, stoi wpisana do rejestru zabytków plebania z poł. XIX w. Obecnie jest opuszczona, z tabliczką, że grozi zawaleniem.

Cerkiew w Wojsławicach. Na pierwszym planie dzwonnica

Murowana cerkiew znajduje się w pobliżu kościoła. Nie jest znacząca pod względem architektonicznym, ale wpisuje się w dzieje Wojsławic. Z artykułu zamieszczonego na stronie internetowej Teatru NN wynika, że w 1921 r. w Wojsławicach było 1187 wiernych katolickich, 444 prawosławnych, 835 wyznania mojżeszowego i 3 ewangelickich. Wyznawcy prawosławia zamieszkiwali głównie okolice miasteczka, a nie jego centrum.

Cerkiew pw. Kazańskiej Ikony Matki Bożej i św. Proroka Eliasza została wzniesiona w latach 1771–1774 w konwencji barokowej. Ostatni wierni zostali przesiedleni do ZSRR w latach 40. ub. wieku. Po II wojnie światowej budynek był użytkowany jako magazyn chemikaliów, co spowodowało nieodwracalne zniszczenia we wnętrzu. Cerkiew można zwiedzić kontaktując się z gminną biblioteką w godz. 8-16, z wyjątkiem niedzieli. Numer telefonu jest podany na drzwiach cerkwi. Obok cerkwi na pocz. XX w. wzniesiono dzwonnicę z czerwonej cegły.

Dawna synagoga, obecnie mieści Izbę Tradycji Ziemi Wojsławickiej

Trzecim obiektem o znaczeniu religijnym jest dawna synagoga, obecnie zamieniona na Izbę Tradycji Ziemi Wojsławickiej. Ekspozycja nie jest poświęcona wyłącznie historii tamtejszej społeczności żydowskiej, ale pokazuje przeszłość w kręgu trzech religii. Wystawa w sierpniu była otwarta w soboty i niedziele w godz. 12-17. Kartka na drzwiach sugerowała, że poza okresem wakacyjnym te godziny mogą być inne.

Miejsce po dawnej bimie otoczone jest wystawą obrazująca dzieje Wojsławic

W synagodze nie zachowało się dawne wyposażenie – podobnie jak cerkiew była przez lata użytkowana i jednocześnie niszczona, służąc za magazyn. Stała ekspozycja, która zajmuje dawną salę modlitwy, otacza współczesną birmę z lustrzaną podłogą. Odbija się w niej sufit, przez co powstaje złudzenie optyczne głębokiej studni, w której zwiedzający mogą się przejrzeć.

Użyłem przed chwilą sformułowania w kręgu trzech religii, aby uwypuklić, w jaki sposób wystawa została opracowana. Ekspozycja ułożona jest w kręgu otaczającym miejsce po birmie. Zwiedzamy ją zarówno od strony wewnętrznej, jak i zewnętrznej. Nie jest to muzeum, bowiem oryginalnych pamiątek z przeszłości jest raczej niewiele. Towarzyszą im opisy, dawne zdjęcia, fotokopie, mapy.

Oprowadza mnie pani Anna. To, co widzimy na wystawie, przeplata się w jej opowieści z wątkami literackimi. Słyszę o Henryku Sienkiewiczu. Podobno pod wrażeniem okolicznych wąwozów opisał miejsce, w którym mieszkała wiedźma Horpyna w Ogniem i mieczem (w powieści jest to Czarci Jar w okolicy wsi Wołodyka na terenie dzisiejszej Mołdawii). Drugi literacki wątek dotyczy powieści Andrzeja Pilipiuka o Jakubie Wędrowyczu, których akcja rozgrywa się w Wojsławicach.

Trzecie odwołanie literackie dotyczy Olgi Tokarczuk i Ksiąg Jakubowych. Osią fabuły jest historia sekty łączącej w sobie elementy chrześcijaństwa i judaizmu, która zrodziła się na Podolu w poł. XVIII wieku z inicjatywy Jakuba Lejbowicza Franka (1726–1791) i zyskała dość dużą popularność na terenach ówczesnej Rzeczpospolitej. W Wojsławicach frankiści, współdziałając z miejscowym dworem, doprowadzili do fałszywego oskarżenia grupy Żydów o mord rytualny. W efekcie wykonano okrutne wyroki śmierci, a społeczność żydowską z miasteczka przepędzono. Dokładny opis tej historii znajduje się pod linkiem: https://shtetlroutes.eu/pl/wojslawice-przewodnik/

Kapliczka wotywna przy wyjeździe w stronę wsi Uchanie

Żydzi w odpowiedzi rzucili na Wojsławice klątwę. W 1763 r. w miasteczku wybuchła epidemia czarnej ospy. Śmiertelna choroba dotykała przede wszystkim frankistów. Marianna Teresa Potocka z Daniłowiczów, która współpracowała z nimi i bezpośrednio ingerowała w fałszywe oskarżenia wobec społeczności żydowskiej, ufundowała pięć kapliczek wotywnych, które stoją po dziś dzień i są charakterystycznym elementem pejzażu Wojsławic.

Zamek Potockich istniał do końca XVIII w. Później, ok. 350 metrów na płn.-wsch. od niego, wzniesiony został pałac rodu Poletyłów, którego ruiny zostały rozebrane pod koniec lat 50. ub wieku. Obecnie na terenie tym znajduje się szkoła, a poniżej niej staw ze starym młynem, tężnią oraz małą wiatą koncertową.

Opisałem główne zabytki Wojsławic, ale chcę podkreślić, że składają się one w pewną szczególną całość z pozostałą, dawną zabudową. Przy uliczkach stoją niewielkie drewniane domki, rzadziej murowane, przeważnie zniszczone, niektóre przyozdobione osobliwymi szyldami, z dziwnymi starymi elewacjami, niestety w części opuszczone. Taka teraźniejszość małego miasteczka, jego współczesna uroda i magia.

Warto zobaczyć w okolicy:

Głęboka Dolina – dzika i nieznana debra

Uchanie – renesans w małym miasteczku

Baraniec – wąwóz, w którym bywał ks. Stefan Wyszyński

Turobin – renesans w małym mieście

Top 10 – zabytkowe kościoły

Top 10 – renesans lubelski

W połowie 2023 r. Turobin odzyskał prawa miejskie, utracone w 1870 r. Tak naprawdę, jest to bardziej miasteczko niż miasto. Położone w zachodniej części Padołu Zamojskiego, w pewnym oddaleniu od drogi wojewódzkiej Lublin – Biłgoraj, ma zaledwie 900 mieszkańców i choćby w tym wymiarze daleko mu do dawnego rozwoju – pod koniec XVI wieku było ich 1200, w drugiej połowie XIX wieku blisko 4 tysiące.

Po wjechaniu do Turobina trudno jest na czymś interesującym zawiesić oko. Po części zachował się dawny układ urbanistyczny, z zaniedbanym rynkiem o wymiarach 100×110 metrów. Historyczna zabudowa prawie nie przetrwała – trawiły ją wojny i pożary, ostatni bardzo duży w 1915 r. wybuchł w wyniku działań wojsk austriackich.

Renesansowy wygląd kościoła z zewnątrz zapowiada wspaniałe wnętrze

I nie byłoby ważnego powodu, żeby zachęcać turystów do wizyty w Turobinie, gdyby nie miejscowy kościół parafialny, jeden z najciekawszych przykładów stylu zwanego renesansem lubelskim. Zwiedzanie świątyni ma dwie warstwy. Pierwsza ma wymiar emocjonalny. Pamiętam, że gdy przed laty wszedłem do kościoła w Turobinie po raz pierwszy, poczułem wewnętrzne westchnienie. Renesansowa perła w takim miejscu?! Teraz, po latach nieobecności znów to poczułem! Druga warstwa ma charakter poznawczy. Pozwala z uwagą przyjrzeć się wnętrzu, odczytać je i podziwiać w pogłębiony sposób.

Widok wnętrza od strony wejścia

Kościół jest dziełem muratora Jana Wolffa, którego z monogramami IW powiązał historyk sztuki prof. Jerzy Kowalczyk. „Uznał on Wolffa za Niemca (choć murator posługiwał się językiem polskim), wskazując na możliwość jego przybycia z Warszawy. Murator przeniósł się do Ordynacji Zamojskiej ok. 1620 r. i zamieszkał w Turobinie, gdzie ożenił się z wdową po arendarzu Kacprze Sołdanie, z którą miał syna Stanisława oraz córkę Annę, wydaną w roku 1643 za muratora zamojskiego Adama Zimno, zwanego Zimnickim. W 1623 r. Tomasz Zamoyski nadał Wolffowi przywilej dożywotniego użytkowania gruntu w Turobinie, pod warunkiem założenia tam cegielni. Prawo do prowadzenia tego przedsiębiorstwa po śmierci Wolffa miało przejść na jego żonę i syna, jeśli on również zajął by się rzemiosłem murarskim. Produkowana przez Wolffa ceramika budowlana była też zapewne używana na potrzeby szybko rozwijającej się stolicy ordynacji, o czym może świadczyć natrafienie na cegłę z inicjałami „j w” (i w?) podczas badań zamojskiego arsenału. W późniejszym czasie, po nabyciu nieruchomości w Zamościu, Wolff stał się obywatelem dwóch miast, a w aktach określano go mianem „famatus Joannes Wolff murarius, civis zamoscensis et turobinensis”. W roku 1635 pierwsza żona Wolffa zmarła i została pochowana w kaplicy p.w. n.m.p. przy kościele w Turobinie. Można przypuszczać, że wcześnie zmarł także jego syn, o którym nie ma wzmianek w późniejszych dokumentach. Wkrótce Wolff ożenił się powtórnie, z Elżbietą, wdową po niejakim Rzeczyckim, która zmarła już w roku 1639. W drugiej ćwierci wieku XVII Wolff był na terenie ordynacji zamojskiej postacią znaną i szanowaną. Z ramienia zamojskich władz miejskich brał udział w taksowaniu domów (1623, 1641), oraz bywał powoływany jako świadek lub rzeczoznawca w różnych sprawach dotyczących innych muratorów. Zmarł zapewne w Turobinie podczas morowego powietrza, przed 21 kwietnia 1653”. (cytat i rzut kościoła za: http://archiv.ub.uni-heidelberg.de/artdok/6265/1/Kurzej_Jan_Wolff_2009.pdf).

Rzut kościoła

Z dzisiejszej perspektywy zadziwia fakt, że Jan Wolff jest w samym Turobinie postacią jakby zapomnianą. Wskazuje na to i notka w Wikipedii, która o nim nie wspomina, jak i wypowiedź wójta, który z okazji nadania praw miejskich miejscowości, w rozmowie z Dziennikiem Wschodnim, przywołując znanych turobian, Wolffa nie wymienia. Nie ma o nim także ani słowa na stronie internetowej parafii, choć to przecież Wolff był budowniczym tamtejszego kościoła.

Poza kościołem w Turobinie dziełem Jana Wolffa są także świątynie w Czemiernikach i Leszniowie (obecnie Ukraina), Uchaniach, Szczebrzeszynie, a w Lublinie kaplica firlejowska u Dominikanów, prezbiterium i wnętrza klasztorne Brygidek, wystrój kościoła Karmelitanek. W Zamościu przebudował Ratusz i Akademię Zamojską, kościół Franciszkanów, cerkiew, niektóre kamienice.

Kościoły Jana Wolffa wyróżniają się bardzo ciekawą – przychodzi mi tu na myśl słowo fantazyjną – dekoracją sztukatorską, uznawaną za najlepszą pośród realizacji nurtu renesansu lubelskiego. Chodzi przede wszystkim o zdobienia sklepień, w nurcie późnego renesansu, a nawet manieryzmu.

Ten trochę długi wstęp jest w moim odczuciu niezbędny, żeby odnaleźć i w pełni odczuć maestrię kościoła w Turobinie. Świątynia wybudowana została na szczycie skarpy rzeki Pór, choć słowo rzeka jest tu raczej na wyrost. Obecnie to raczej struga z uregulowanym korytem. W jej najbliższym otoczeniu stoi zabytkowa plebania, dzwonnica i kilka pomnikowych drzew. Sama świątynia nie jest duża, łatwo więc objąć ja wzrokiem. Widzimy jednonawowy kościół na planie krzyża, który w osi głównej wyznacza wejście pod chórem, nawa i prezbiterium, a w osi bocznej dwie kaplice. Świątynia datowana jest na 1530 r. Fundatorami była rodzina Górków. W latach 1620 – 1623 kościół został przebudowany z inicjatywy Tomasza i Elżbiety Zamoyskich i właśnie wtedy zyskał obecny wygląd.

Nawa i prezbiterium nakryte są dachami dwuspadowymi, a kaplice tzw. dachami namiotowymi, które zwieńczono latarniami, czyli wieżyczkami doświetlającymi wnętrze (ich rolę zobaczymy we wnętrzu świątyni). Fronton zamykają po bokach dwie przypory, ciężkie i niepasujące do reszty budowli. Nic dziwnego – dostawiono je w czasie późniejszej przebudowy.

Renesansowa fasada

Fasada jest trójosiowa (to podział pionowy) i trzykondygnacyjna (podział poziomy). W pionie dodatkowo wyznaczają go pilastry (czyli płaskie filary widoczne w licu ściany), a po bokach zamykają dwie wieżyczki. Trzecia wieżyczka wieńczy szczyt fasady. Nad wejściem do kościoła znajduje się płaskorzeźba Najświętszej Marii Panny, zaś po bokach dwa niewielkie okna.

Wychwyćmy jeszcze zdobienia ścian bocznych. Widzimy tam tzw. belkowanie. Na fryzie dekoracja sztukatorska z motywem uskrzydlonych główek puttów (małych chłopców-aniołków), sfinksów i stylizowanej wici roślinnej. Obramienia okien wypełnione są plecionką i wicią roślinną.

Po wejściu do nawy wzrok natychmiast wędruje do góry

Całość budowli wygląda proporcjonalnie i szlachetnie, ma renesansowy  charakter, ale jest dopiero zapowiedzią tego, co zobaczymy w środku. Już przy wejściu sklepienie kolebkowo-krzyżowe ozdobione jest sztukateryjnymi listwami. Robimy krok dalej – podchórze, w którym byliśmy, od nawy oddzielają trzy półkoliste arkady z czworobocznymi słupami. Nasz wzrok od razu przyciąga sklepienie, które przykrywa nas jakby baldachimem. Dominuje we wnętrzu, nadaje mu charakter oraz stanowi o wartości historycznej i artystycznej.  Udekorowane jest siecią połączonych ze sobą ornamentowanych listew oraz plakiet. Były one wyrabiane w sztancach z zaprawy wapienno-piaskowej i następnie nakładane na zdobioną powierzchnię. Listwy dzielą sklepienie na pola w formie owali, wielokątów i innych, wymyślonych przez Jana Wolffa, trudnych do określenia kształtów, dodatkowo ozdabianych m.in. główkami puttów, orłami, rozetami, słońcami, hierogramami IHS, monogramami Marii, itp. To właśnie zastawienie tych wszystkich elementów, ich połączenie w spójną całość, świadczy o mistrzostwie muratora.

Niestety, sklepienie nawy nie zachowało się w oryginale. Zostało odtworzone w 1953 r., podczas remontu kościoła po pożarze, który miał miejsce dwa lata wcześniej. Sklepienia z początku XVII-wieku są natomiast w prezbiterium i dwu kaplicach bocznych.

Łuk tęczowy i widok na prezbiterium

Pomiędzy nawą a prezbiterium znajduje się półkolisty łuk tęczowy. Ozdobiony jest, podobnie jak wejścia do kaplic bocznych, tzw. meandrem z motywem fali, zaś podłucza zostały podzielone listwowymi kasetonami, w których umieszczono plakiety.

Na wprost nas, ścianie ponad łukiem tęczowym, od strony nawy znajduje się kartusz z herbem Zamoyskich, a od strony prezbiterium z kartusz z napisem IW (Ioannes Wolff) oraz datą 1623, wskazującą na rok budowy kościoła. Charakterystyczna ambona, która widoczna jest przed łukiem tęczowym ma wystrój barokowy, pochodzi z drugiej połowy XVII w.

Prezbiterium jest najstarszą częścią kościoła, częściowo jeszcze późnogotycką. Z tego okresu zachowała się płyta nagrobna Anny ze Żmigrodu Świdwiny z połowy XVII wieku, wykonana z piaskowca, z herbami Łabędź i Śreniawa. Jest ona prosto rzeźbiona, z pełnopostaciową sylwetką zmarłej, pokazaną frontalnie. Ołtarz główny jest późnorenesansowy, ufundowany ok. roku 1623 przez ordynata Tomasza Zamoyskiego. Przez lata uległ jednak licznym przekształceniom. Świadczą o tym m.in. późnobarokowe figury św. Jana Nepomucena i św. Franciszka Ksawerego. Po lewej stronie znajduje się murowany ołtarz boczny, barokowy, datowany podobnie jak ołtarz główny. Po przeciwnej stronie jest jego drewniana kopia z XIX w.

Na szczyty dekoratorstwa Jan Wolff wzniósł się w niemal tak samo dekorowanych kaplicach bocznych. Kaplice nakryto kopulastymi sklepieniami, które pokryto listwami. Tworzą one pola sześcioboczne wypełnione dobrze widocznymi uskrzydlonymi główkami aniołow  oraz pola owalne wypełnione plakietami.

Kaplice są doświetlone u szczytu czworokątnymi latarniami (zwracałem na nie uwagę omawiając bryłę zewnętrzną kościoła) oraz  umieszczonymi w sklepieniu okrągłymi oknami, tzw. lunetami. To dodatkowe światło, poprzez grę cieni, potęguje wrażenia wzrokowe. Latarnie mają obramienia z ornamentu roślinnego, a ich czasze – dekorację listwową z centralnie umieszczoną plakietą.

Motyw serca nie występuje w prezbiterium i nawie

U postawy sklepienia listwy sztukateryjne układają się w kształt serc – motyw ten nie był wykorzystany w nawie i prezbiterium. W rogach kaplic widzimy płaskie filary nieznacznie występujące ponad lico ścian (tzw. pilastry). Ich szczyty, zwieńczone stylizowanymi kapitelami, połączone są ozdobnymi gzymsami, pomiędzy którymi umieszczony został fryz z ornamentem arabeskowym.

Zabytkowa dzwonnica

Kaplice różnią się od siebie wyposarzeniem. W tej od strony południowej umieszczony jest ołtarz późnobarokowy (przed poł. XVIIII w.) oraz ława z XVII w., natomiast w kaplicy północnej ołtarz neomanierystyczny z 1936 r.

W otoczeniu kościoła znajduje się dzwonnica, plebania i grupa pomnikowych drzew. Całość tworzy malownicze, ciekawe miejsce.

Zależało mi, aby kościół w Turobinie opisać w pogłębiony sposób, tak aby jego zwiedzanie nie było tylko wrażeniowe (choć samo wrażenie jest bardzo ważne), ale równocześnie dookreślone w obszarze architektury i historii sztuki. Wtedy mocniej jest widać kunszt Jana Wolffa, który potrafił znaleźć delikatną i trudną do zachowania równowagę pomiędzy skalą i różnorodnością zdobień a wspaniałą harmonią całości. I na koniec, tak już bardzo od siebie, chcę podkreślić motyw uskrzydlonego aniołka, powtarzany po wielokroć, jednocześnie piękny i naiwny, bo odwołujący się do ludowej religijności, a przy tym uwznioślający. I proszę zwrócić uwagę, że w Turobinie w kościele nie ma diabła, chyba że gdzieś w błotnistych polach.